Berlin 2019

Na skróty przez post

Berlin zachwycił mnie przede wszystkim swoją zróżnicowaną architekturą i rozplanowaniem przestrzeni miejskiej, którą miałem okazję podziwiać przed i po koncercie, dla którego udałem się do tego miasta.

Zasmucił mnie zaś niemożnością kupienia piwa po zmroku bez użycia gotówki oraz dość wysokim zaśmieceniem/zaniedbaniem w wielu częściach miasta, lecz w zestawieniu z plusami nie są to czynniki wpływające na moją ogólną ocenę.


Prequel to the Sequel

Siedziałem nieco zaspany, udając, że słucham wykładu z angielskiego. Choć nauczyciel i zarząd uparcie twierdzili, że są to ćwiczenia, to po zmianie belfra stał się z tego nudny wykład na miarę ukrainistyk, białorutenistyk, rusycystyk…
Bez obecności się jednak nie dało, a ja stwierdziłem, że przeboleję ten ostatni rok w budynku zwanym przez studentów Uniwersytetu Warszawskiego „Azbestem”.
Pech chciał, że po jednym angielskim nadchodził drugi, ale tego konkretnego dnia wytrzymałbym ich i dziesięć z rzędu (dla tych, którzy nie są zaznajomieni z systemem studiów – jedna lekcja/wykład trwa półtorej godziny, dlatego też nazywa się je „parami”), gdyż o 10-tej otwierała się internetowa sprzedaż biletów na koncert zespołu, który kilka miesięcy wcześniej okazał się miłością życia (tworząc duet z Tatrami, oczywista).
Pech chciał, że nasz kochany kraj nie ma zbyt wielu zwolenników tejże muzyki, toteż trasa koncertowa ominęła Polskę dość szerokim łukiem, przystając aż pięciokrotnie u naszych zachodnich sąsiadów – Niemców.
Nigdy nie przepadałem za tymi kulturą oraz krajem, lecz dla muzyki zrobiłbym wiele, z wyprawą poza strefę komfortu włącznie.
Cieć nie zakończył jeszcze zajęć, a ja już otwierałem na telefonie stronę, na której należało nabyć wejściówki na berliński pokaz. Niby wszystko po niemiecku, a translator jak zwykle kasztan, lecz tak się złożyło, że obok mnie siedziała koleżanka po germanistyce, a zatem żywy słownik języka szwabskiego, z której pomocą kupno poszło gładziutko.

Kilka miesięcy później…

Chcielibyśmy was zaprosić na nasz ślub i wesele, które odbędą się 21 września w Wyszkowie.
Kurwa – wyrwało mi się na głos, lecz zobaczywszy miny i zakłopotanie przyszłego małżeństwa, zacząłem prędko wyjaśniać okoliczności. – Dzień później mam koncert w Berlinie… Hm, wszystko wskazuje na to, że będę miał weekend pełen wrażeń.
Oj, żebyście wiedzieli.

22 września

3:15, pora się zbierać.
Perspektywa malowała się nieciekawa, gdyż w drodze do domu czekały mnie co najmniej dwie przesiadki i bardzo mało snu. Dostałem podwózkę do Pruszkowa, gdzie wsiadłem w pociąg SKM. Ten wysadził mnie na Wileńskim, skąd na Ursynów przez całą Warszawę zabrał mnie jeden z ostatnich kursów nocnego autobusu. Do domu wszedłem po szóstej, a pociąg do Berlina miałem chwilę po dwunastej. Niektórzy mówią, że cztery godziny snu to gorzej niż nie spać w ogóle, ale wówczas ta krztyna odpoczynku prawdopodobnie pozwoliła mi jako tako funkcjonować.
Zjadłem śniadanie, zabrałem niezbędne rzeczy i wyruszyłem na pociąg.
Prawdziwy kac złapał mnie po wyjeździe z Warszawy, ale miałem ze sobą dużo wody, więc choć zmizerniały, to jakoś do tego Berlina dojechałem.

Wyszedłem z pociągu, spojrzałem na mapę w telefonie. Kierunek dobrany, choć trochę trzeba było pokombinować – niemieckie rozwiązania.
Stwierdziłem, że mam wystarczająco dużo czasu, aby przejść się do hostelu na piechotę, co bardzo sprzyjało poznaniu zachwalanego przez wielu znajomych miasta.
Pierwsze, co mnie zdziwiło, to ilość ludzi pijąca beztrosko alkohol na świeżym powietrzu, niezależnie od bliskości służb mundurowych. Fajnie…
Była niedziela i jakoś dziwnie mi się szło, bo słyszałem, że tego dnia w Niemczech to w sumie wszystko jest zamknięte, a jednak na ulicach i w pubach ludzi masa.

Nie wiedziałem, na czym zawiesić wzrok, ponieważ co chwilę mijałem coś architektonicznie ciekawego. Słońce powoli zachodziło, ludzie docierali do swych destynacji. Przede mną wciąż pozostawało kilka kilometrów, a potem minut do odsłuchu wielce podziwianego zespołu z Ameryki. Zespołu, dla którego pojechałem po weselu ponad 700 kilometrów bez większego odpoczynku, z mocarnym kacem.
Idąc w złocistej aurze, czułem wzrastające podekscytowanie.
Nie dość, że wszystko szło po myśli, to pierwsze odczucia z eksploracji miasta były bardzo pozytywne.
Gdy meldowałem się w noclegowni, słońce zdążyło zajść za horyzont, pogrążając miasto w coraz głębszym mroku.

I. Noc

Idąc do klubu minąłem kilka niespokojnych miejsc i szybko połączyłem tę dzielnicę z warszawską Pragą. Potencjalne niebezpieczeństwo, masa graffiti, wszechobecny syf, w teorii to znałem, lecz tutaj lepiej było postępować ostrożnie.
Koncert był obłędny, jedna z najlepszych chwil w 2019 roku.
Po wyjściu, na fali ekscytacji, wróciłem do hostelu i zabrałem aparat, mając w planach nocną przechadzkę po okolicy.
Wróciłem we wspomniane „niespokojne miejsca” i po drodze kilkukrotnie zaczepiali mnie towarzyscy czarnoskórzy mężczyźni, chcąc sprzedać nielegalne substancje odurzające. Moje zainteresowanie wzbudził fakt, w jak odkrytych miejscach stoją. Tuż przy głównej drodze lub sklepach nocnych – najciemniej jest wszak pod latarnią.

Chcąc dokonać degustacji lokalnego towaru przekonałem się, że w Niemczech nie da się kupić piwa płacąc kartą w sklepach nocnych, których odwiedziłem co najmniej pięć.
Lekko (nie)wzruszony przeszedłem tak kilka kilometrów, odkrywając tuzin ciekawych miejsc, po czym uderzyło we mnie zmęczenie ostatnich kilku dni na maksymalnych obrotach.
Zasnąłem jak dziecko.


II. Dzień

Po koncercie wstałem wcześnie.
Ależ to była pogoda – choć zegar wskazywał wpół do ósmej, słońce świeciło z ciepłem wręcz nieziemskim, zwiastując wyborny dzień na eksplorację miasta.

Tego dnia również podjąłem decyzję o niekorzystaniu z komunikacji miejskiej, choć tę widziałem na każdym kroku – kolejna pozytywna rzecz o Berlinie. Na mapie w telefonie widniało kilka pinezek wskazujących osobliwe miejsca, które warto było zahaczyć. W myślach połączyłem punkty w elastyczną trasę, na której pokonanie miałem około siedmiu godzin – bus odjeżdżał pięć minut po piętnastej z drugiego końca miasta.

Szło się wybornie, słońce uśmiechało się na bezchmurnym niebie.
W ciągu dnia przemierzyłem większość Berlina, pokonując łącznie około 36 kilometrów.
Byłem zachwycony architekturą, pogodą, tempem, okolicznościami.
Większość ludzi mijanych na ulicach również wyglądała na pozytywnie nastawionych.
Nie myślałem za dużo, ciągle odtwarzając w głowie muzykę dnia poprzedniego, toteż czas mijał cudownie.

Gdy kilkukrotnie próbowałem komunikować się z berlińczykami po angielsku, zazwyczaj po chwili robiło się niezręcznie. Nie każdy lubi rozmawiać w obcej mowie, ale mimo trudności, zawsze jakoś dochodziliśmy do porozumienia.

Trasę wymierzyłem niemal idealnie, a na dworcu autobusowym pojawiłem się pół godziny przed planowanym odjazdem.
Choć świetnie spędziłem te 21 godzin, dobrze było usłyszeć język polski u kierowcy.

Podziel się ze mną swą opinią!