1. Podwieczorek, nie wiem co mnie wzięło na wypad poza cywilizację. Pełno tu tajemnic. Ale o tej porze na peryferiach jest już cicho.
Silnik quada słychać już z daleka, jeszcze tylko chwila.
Przeczekałem, czas na mnie.
Niskie ogrodzenie, wysokie drzewa. W oddali krąży poświata, coś jakby obłok mąki. Za daleko się wybrałem, żeby teraz wrócić. Wchodzę.
Na pierwszy trop spadku kombatanta wpadłem dobre kilka tygodni temu, przypadkiem zaglądając do pewnej książki. Czas ten poświęciłem na odnalezienie miejsca uważanego za jego kryjówkę. Niestety mapa nie jest w stanie przedstawić ogromu terenu, którego infiltrację uznałem za zadanie najwyżej błahe, dlatego też w przyszłości czekał mnie niewielki zawód.
Serio, kto by przypuszczał, że w opuszczonym miejscu spotkać można poltergeista?
Na pewno nie ja. Ale do rzeczy, jeszcze trochę mi zostało. Już przy samym wejściu w oczy rzuciła się ruina willi, rzekomego mieszkania właściciela.
Nie był to mój ówczesny cel, ale rzucić okiem nie zaszkodzi, zwłaszcza, że warto by poznać jakieś okoliczności. Wiele pamiątek, zdjęć, listów, gazet, książek w kilku językach. Ale nic na temat kombatanta.
Ostatecznie ten budynek odpuściłem, niemal lądując w piwnicy. Tuż obok ruiny stał domek jakby administracyjny, wnętrze nosiło jednak ślady hien, więc nawet jeżeli coś tam było, to już tego nie ma, proste.
W tym momencie coś mi przeskoczyło w głowie.
O zasięgu poltergeistów mówi się niewiele, pewnie dlatego, że mało kto puszcza się na spotkanie z owymi kreaturami. Złe przeczucie narastało we mnie gdy odchylając kolejne gałęzie zbliżałem się do głównego budynku.
Przeszkód na mej drodze w zasadzie nie było. Zbadałem szklarnię, mały warsztat, magazyn z dziwną beczką podwieszoną pod sufit i krzyżem nad drzwiami, budynek kotłowni i jakiś składzik. Było już całkiem ciemno, na szczęście (wtedy jeszcze tak) księżyc był dziś w pełni co w połączeniu z niemal czystym niebem dało wcale sporo światła. Wisienka większa od tortu czekała aż się do niej dobiorę.
Zatem, do dzieła.
///
4.Białe od ściskania dłonie ślizgają się po twardym przedmiocie. Krzyż, który trzymam był jedyną rzeczą pod ręką gdy coś ledwo widocznego przewróciło ołtarz. Stało się to tak szybko, że nawet nie poczułem jak puchną mi skronie. Wpływ poltergeista. Nie mam z nim szans, zwłaszcza w zamkniętym pomieszczeniu. Strużka światła wchodząca w moją prowizoryczną broń jest ostatnią rzeczą jaką pamiętam.
///
2.Uchylone skrzydło balkonu zaprasza niepozornie do wnętrza.
Trafiam do pokoju, mieszkalnego. Jedyne co w nim jest to masa wszelkiego papieru na podłodze, stary telewizor i szafa, której wszystkie drzwiczki są otwarte.
Ostatnia półka była wtedy zakryta, a dolna krawędź jakby oblepiona mąką. Żaden omen, już widzę schody.
Górne piętro wyglądało prawie tak, jakby ktoś rzucił wszystko i po prostu sobie wyszedł. Prawie, bo wszystko leżało rozwalone w każdym możliwym zakamarku. Szabrownicy? Bezdomni? Koczowniczy Tabor Romów? Nie wiem, w każdym razie wygląda paskudnie. Sterty rzeczy mają jednak swój minus: leżą na wierzchu, nie znając jakiejkolwiek segregacji. A nie wątpię, że właściciel był porządnym obywatelem. Światło księżyca idealnie wpadało do tego pomieszczenia, więc buszowałem niczym prawdziwy poszukiwacz skarbów. Chwila, przecież nim jestem.
Po ponad połowie pokoju byłem tak zasapany, że aż oparłem się o parapet. Brzęk, ał. Stłuczony kieliszek…
Chwila, zaproszenie na cocktail, kupon dużego lotka i… Spodziewałem się jakiegoś szyfru, czegoś co postawi wysoko poprzeczkę, a tu zwykły rysunek przedstawiający plan jakiegoś pomieszczenia i kilka krzywych krzyży w rogu kartki…
Mimo, że swojego pewien nie byłem, to jednak gdzieś głęboko w sobie czułem, że znajduje się we właściwym miejscu. Opuszczając zwały śmiecia usłyszałem trzaśnięcie drzwiami, typowe kołatanie na wietrze, choć na zewnątrz panował kompletny spokój. Skierowałem się naprzód w kierunku dziwnego hałasu, widząc już sprawcę zamieszania. Dziwna sprawa, nie dość, że drzwi same chodzą to jeszcze światło księżyca w tym pokoju jest kilkukrotnie jaśniejsze.
Odsunąwszy stół, który blokował wejście, zamarłem. To, co produkowało ową luminancję okazało się być rozległą smugą krwi. Podszedłem i zbadałem zjawisko, notując, że dookoła porozrzucane są oznaczenia kryminalistyczne oraz drobiny białej substancji. Sama krew leżała tu od dłuższego czasu, ale nie było tu ni grama kurzu… Pod nogą zatrzeszczało, widzę zakrwawiony krzyż z wyrytą dwójką rzymską.
Powoli ulatywał ze mnie cały entuzjazm, mimo, że nic tak naprawdę nie rozumiałem. Krzyż „II”, nieproporcjonalny… Mógł mieć związek z mapą i trzema bazgrołami?
Odrywam go od podłogi, wsadzam do kieszeni i wychodzę z pokoju, sporo jeszcze przede mną.
Po chwili trafiam do pomieszczenia, które prawdopodobnie było stołówką, mijam kolejne drzwi, wychodzę na jeszcze dłuższy od poprzedniego korytarz.
Wszystkie pokoje zaskakująco puste, w jednym wystawa półprzeźroczystych obrazów, nic szczególnego. Na końcu korytarza małe schody po lewej i duże przede mną.
3. Kieszeń na piersi zaczyna wibrować. Wyjmuję krucyfiks, ciągnie mnie w lewo. Schodząc posłusznie wymijam rozbitą gablotę, nieporządek rośnie tym bardziej, im głębiej się zapuszczam. Dochodzę do zakrystii, pełno w niej opłatków oraz innych akcesoriów.
Przed sobą widzę witraż. Przedstawia krzyż, ale jest bardziej jak plus. Chwila dedukcji, cofam się. Otwieram sąsiednie drzwi, uwalniam żółć. Machinalnie wkraczam do kaplicy, prę do przodu niczym buldożer…
///
5. Wzrok powraca pierwszy, otwieram oczy w nadziei, że świdrująca cisza zaraz ustąpi miejsca jakiemukolwiek odgłosowi. Nade mną przygaszona żółć, widocznie spadłem piętro niżej. Gdy zaczynam czuć swoje obolałe ciało, ze zdziwieniem stwierdzam, iż leżę na całej górze pakietów przeciwchemicznych. Spuścizna kombatanta okazuje się być zupełnie bezużyteczna.
Po wdrapaniu się z powrotem do kaplicy zauważam spalony krucyfiks otoczony szczątkami czegoś, co wcześniej mogło uchodzić za poltergeista. Czym prędzej opuszczam felerną salę, po drodze zerkając do zakrystii. Część witrażu wybita, nie muszę dodawać, która. Gdy wychodzę na dwór robi się już jasno. W magazynie ani śladu po beczce, krzyż nad wejściem wyparował.
Opuszczając ośrodek, nad którym zawładnęła zła moc, zauważyłem porzucony przy stercie śmieci Order Uśmiechu.
Dobre podsumowanie.
Bo po starciu z tym czortem, ucieszony ogromnym szczęściem, czułem się faktycznie jak śmieć.
Mentalny, rzecz jasna.
Zaprezentowane miejsce odwiedziłem trzykrotnie, na przestrzeni kilku miesięcy. Za każdym razem odkrywałem nowe rzeczy, gdyż teren jest ogromny, a zakamarków mnóstwo. Dlatego też tekst, który napisałem w połączeniu ze zdjęciami stanowi niekrótką lekturę.
Wszystkich, którzy dotrwali do tego momentu serdecznie pozdrawiam!
Cudowny, nie rozumiem tylko, czemu beczka i krzyż „wyparowała”.
Trzy krzyże powiązane były z poltergeistem, wyznaczały jego strefę, a beczka podwieszona pod sufit szklarni/magazynu miała być jego „schronieniem” – dlatego też po pokonaniu poltergeista wszystkie jego atrybuty (również witraż i krucyfiks) zniknęły.