CBA

Na skróty przez post

Dwa skromne ośrodki, które w sporym stopniu przejęła natura, niczym szczególnym mnie nie urzekły, ale przyjemnie było spędzić czas z bratem na jego pierwszym urbexie i przetestować nową puszkę w warunkach bojowych.


Od kilku lat moje zainteresowanie urbexem zeszło na drugi plan. Poniekąd było to spowodowane studiami, trochę wpłynęły na to inne hobby, nieco mój zapał ostudziło środowisko, które za wszelką cenę nagle zaczęło udowadniać wszystko wszystkim. Uzmysłowiwszy sobie, że fotografia to nie tylko opuszczone miejsca, na wyprawy wyruszałem sporadycznie, kilka razy w roku.
W lipcu 2019 roku trafiła się jednak spontaniczna okazja.
Byłem w trakcie wczasów z rodziną, gdy stwierdziliśmy z młodszym bratem, że fajnie byłoby przejechać się dookoła jeziora na rowerach, badając jednocześnie teren pod kątem ciekawych miejsc; ta część województwa zachodniopomorskiego skrywa wiele zniszczonych pałaców i domostw.

Dodatkowo, miesiąc wcześniej zmieniłem Aparat i każda okazja jawiła się wyśmienitą do Chrztu Bojowego
Pogoda tego dnia nie była najlepsza, ale nie była też najgorsza – ekspertyza rabinów.
Odziani w bluzy, z niewielkim prowiantem pozwalającym przeżycie kilku godzin poza bazą, wyruszyliśmy na patrol.


Przejechawszy mniej więcej połowę trasy, przypięliśmy rowery w charakterystycznym dla nas punkcie – na charakterystycznej plaży widzianej z „naszego brzegu”.


Zauważyłem, że droga na nią otoczona jest przez dwa stanowczo nieczynne ośrodki.
Poczekaliśmy, aż znikną wszelcy świadkowie wtargnięć przez wybrakowane płoty i wkroczyliśmy na pierwszy z nich.


Jak się domyślałem, w środku nie było niczego wartego uwagi. Przemierzywszy zaledwie kilkanaście metrów w głąb terenu, poczuliśmy zapach rozkładu.
Szybko namierzyłem jego źródło – dwa martwe szopy pracze. Matka i dziecko. Zaledwie kilka dni wcześniej, podczas wieczornej przejażdżki rowerowej drogę przecięła nam licząca około siedmioro osobników rodzina szopów, toteż wydawać się mogło, że wyczerpaliśmy limit konfrontacji na najbliższy czas.

Uwaga, nie przybliżaj, jeśli jesteś wrażliwy/a.

No cóż, takie życie.
Kontynuowaliśmy eksplorację, lawirując między zarośniętymi dróżkami i dzikimi pasmami chaszczy, aby dotrzeć do majaczących za ścianą buszu sylwetek pustostanów. Pustostany zaś, jak to pustostany – pusty był ich stan. Poznawszy uroki pierwszego terenu, wróciliśmy do rowerów na chwilę przerwy.
Już wtedy oblepieni byliśmy rzepami.

Drugi ośrodek był znacznie mniej zdewastowany niż pierwszy. Większośc budynków pozostawała zamknięta – prawdopodobnie dzięki większemu odsłonięciu. Pomimo wysokich traw, na terenie praktycznie nie było osłon, więc po przejściu przez płot trzeba było włączyć sprint, aby jak najszybciej zniknąć z radaru.

Choć gdańska policja może twierdzić inaczej, nigdy nie dewastowałem obiektu eksploracji. Jeśli wejścia nie było, nie wchodziłem.
W tym przypadku otwarte zastaliśmy jedynie dwie jednostki, jeden z domków oraz bar. Pomimo dużo większej ilości domków na terenie wciąż uważam to za sukces, gdyż przez okna było widać, że niemal wszystkie są wyposażone tak samo, jak ten, który był otwarty.

Dopełniwszy eksploracji wizytą w barze, pozostało nam objechanie drugiej połowy jeziora, co poszło bardzo sprawnie, gdyż głód dawał powoli o sobie znać.

Chrzest bojowy aparatu zaliczony, pierwszy urbex brata również – dwie pieczenie na jednym ogniu, jak to mawiają.

Podziel się ze mną swą opinią!