Krzesła III – Jedna noc…

Poniższe opowiadanie jest pierwszą częścią trzeciej partii cyklu „Krzesła”.


Jedna noc…

Zawsze lubiłem wakacje. A przynajmniej jako dziecko. Przeczekiwanie całego roku szkolnego, natarcia zimy, pod koniec zmagania z własną wolą w trakcie pierwszych ciepłych miesięcy… I zawsze ta sama radość, że w zamian za systematyczny wysiłek nareszcie nadszedł czas nieograniczonej zabawy oraz, niekiedy, podróży. Pamiętam, że jeszcze podczas końcówek oczekiwań nic nie wpływało na mnie pozytywniej niż wydłużający się dzień wraz z kooperacją wizualno-wonną kwitnącej czereśni. Potem oczywiście owo połączenie zostało analogicznie zastąpione przez bardziej namacalny zamiennik, a konkretniej degustację pochodzących z tegoż drzewa wspaniałych owoców. Tak.

Ach, stare, dobre czasy. Niestety, wraz ze zdobywaniem przez człowieka świadomości, coraz trudniej jest zaspokoić jakiekolwiek duchowe zachcianki – cokolwiek skromnego by to nie było.
Istotą jednak zawsze byłem minimalistyczną, choć od życia brałem nieco więcej niżbym tego mógł potrzebować. Żyłem jednak dostatecznie, a folgowałem zmysłom jedynie w wypadkach pozasłużbowych. Stanowczo różniłem się od innych ludzi, gdyż byłem wszak materiałem na przyszłego wojskowego, lecz póki co moja kariera dopiero startowała.
A inni? Nasz gatunek przypomina niekiedy klepsydrę – dopóki piasek życia przesypuje się z komory do komory, dopóty goreje w nim niesamowita chęć witalna. Ponadto, jeżeliby połączyć figury jedynych występujących płci, wyszłoby coś na kształt odbitego stożka o polu trapezu. Przypadkowa zależność, będąca jednym z wielu misternych misteriów. No nic, nie mnie zostały powierzone takie dywagacje, gdyż jestem jedynie indywidualnym źdźbłem w pełnym polu trzciny, a nie słonecznikiem w zbiorze jęczmieniu.
Nie zgłębiając dalej tajników ludzkich struktur, skupiłem się na szosie. Oto bowiem jechałem na najbardziej wyczekiwane wczasy odkąd tylko pomnę, a obok mnie siedziała niewiasta, na myśl o której moje serce (o ile wojak takowe posiada, acz na potrzeby romantycznego klimatu trzeba założyć pozytywny scenariusz) biło nadzwyczaj chyżo.
Z Warszawy wyjechaliśmy jakiś czas temu, zdążyłem już wpasować w swoje dłonie obite skórą koło kierownicy. Radio miarowo szeleściło, przerywając od czasu do czasu rockowe rytmy, lecz mimo to czułem się wspaniale i po chwili wpadłem w pewien specyficzny drogowy trans. Na moment zapomniałem nawet o ekscytacji związanej z realizacją długo oczekiwanego wyjazdu; mijając metry asfaltu czas leciał nieubłaganie, a ja jedynie uśmiechałem się tępo, wykonując machinalnie wszelkie czynności kierowcy i bacznego obserwatora. Przydrożna flora rozmywała się, sprawiając swą prezencją, że miało się wrażenie lotu przez botaniczny tunel. Natura nie była mi obca, powiedziałbym nawet, że przynależała w pewnym sensie do tej samej grupy, co najbliższa rodzina, bowiem mój dywizjon otoczony był bezkresnymi hektarami zieleni, a kilka większych skupisk ludzkich nie stanowiło dla niej żadnej konkurencji w kategorii hegemonii terytorialnej. Toteż jadąc w kierunku bliżej spontanicznym, przyjemnie podziwiałem artystyczne twory nieokiełznanej przyrody, żałując niekiedy, że nie mogę się zatrzymać i doznać bliższego kontaktu z mijanymi sceneriami.
Następne kilka godzin upłynęło raczej gładko, acz trochę czasu spędziliśmy w przydrożnym zajeździe – potężny obiad jest podstawą męskiej podróży przez życie i wie o tym każdy szanujący się przedstawiciel tejże płci. Podobne wartości zazwyczaj wynosi się z domu, lecz dla przypomnienia wtłoczono mi to do głowy również w woju…
Na drogę powróciliśmy syci i zadowoleni, gdyż kolejny przystanek powinien już oferować nocleg. Póki co trzeba było jedynie dotrzeć do obszaru docelowego i poszukać takowego miejsca. Teren był już raczej lesisty, zatem rzadko kiedy zza gęstej zielonej ściany wyłaniał się czyjś przybytek. Sprzyjało to jednak beztroskiej jeździe, gdyż nawet nie dostrzegłem momentu, w którym słońce zaczęło chować się za sylwetkami drzew i przyświecać co krótki czas kolorem zachodu w nasze podróżne lica.
Las się jednak nieco przerzedzał, a wraz z nim dookoła zaczęły pojawiać się subtelne oznaki ludzkości. W pewnym momencie Mira nakazała mi skręcić, zauważywszy ludzi idących z przewieszonymi przez szyję ręcznikami, dzierżących w dłoniach butelki o zawartości pewnikiem przyjemnie gazowanej. Po chwili, jadąc za obiecującym tropem, dotarliśmy do jeziora, a zapytani o nocleg ludzie, jednogłośnie wskazali nam kierunek, w którym należało podążać.
– Na pewno nie przeoczycie, zapewniam was, panie! – z uśmiechem na twarzy krzyknął za nami przeżywający drugą młodość mężczyzna w pasiastych kąpielówkach typu slipki. – Mało gdzie zoczycie takie cuda!
Traktując jego słowa jako dobrą monetę podjechaliśmy we wskazanym kierunku, a po kilkuset metrach zaczęły ukazywać swe oblicza przedziwnej konstrukcji budynki.


– To jak? Zajeżdżaj! – Mira ewidentnie nie mogła powstrzymać podekscytowania…
Nie oponując wcale wykonałem polecenie niczym najprzykładniejszy młodzieniec, a po chwili sterczeliśmy na korytarzu przy recepcji.


– Dobry wieczór, czy macie może wolny dwuosobowy pokój? – zapytałem najserdeczniejszym głosem, jaki znajdował się w mym repertuarze. – Zabawilibyśmy, ku naszemu zażaleniu, jedną noc, gdyż zarówno okolica jak i sam widok owego schronienia przyprawił nas o… trudno to nawet nazwać.
– Witamy, tak, doprawdy, nie was jednych! – z zadowoleniem odrzekł recepcjonista. – Pokój, rzecz jasna, znajdziemy, lecz prosiłbym na początku o Państwa dokumenty… Taaaaak, wszystko się zgadza, oto klucz, komnata numer ___ znajduje się w ostatnim budynku po lewej stronie korytarza, natomiast wszelkie sprawy żywieniowe prosimy załatwiać na stołówce bądź w kawiarni, oba miejsca ulokowane są o tam, za Państwem, wystarczy jedynie skręcić w prawo i wybrać usługę. Jesteśmy przekonani, że poznawszy naszą ofertę, zechcą państwo zostać na dłużej… – Swój wywód zakończył sążnistym uśmiechem tak wwierconym w jego lico, że wzrok mej lubej po usłyszeniu owych słów dosłownie oszalał.
– Niestety, jesteśmy przejazdem. Można jeszcze spytać, jeśli łaska, ile nas będzie taka wizyta kosztować?
– Oczywiście, można by było, gdybym miał coś sensownego do odpowiedzenia, jednak, skoro nie mam, proszę po prostu korzystać i wypoczywać. Zapewniam, że żadna ze stron na takiej wymianie nie straci.
Dziwne. Myślałem, że w tak luksusowo wyglądającym obiekcie cena będzie co najmniej wysoka, a już na pewno zostająca drzazgą w umyśle na kolejne dni. A tu proszę, rzekomo mieliśmy nie zapłacić za ową przysługę ani złamanego grosza. Podejrzany interes, lecz czasy komuny dopiero co zostawiliśmy za sobą, więc nie chciałem wietrzyć w tej sprawie żadnych konszachtów ni iść w ślad brewerii, gdyż świadczyłoby to o wielkiej nieufności wobec rodaka, oraz byłoby ogromnym nietaktem, ponieważ rozchodziło się wszakże o pieniądze…


Pozostawiając wszelkie pieniężne dywagacje na potem, zaszliśmy do swej tymczasowej kwatery. Nie widziałem sensu w wypakowywaniu całego auta, toteż przenieśliśmy ze sobą jedynie rzeczy niezbędne w codziennym funkcjonowaniu. Nasz budynek (jak i zresztą każdy) miał kilka kondygnacji i przypominał konstrukcją amerykańskiego pączka. Korytarz był zasadniczo jeden i każdy pokój sąsiadował z każdym na danym piętrze, choć niekoniecznie bezpośrednio. Pierwszy raz w swym dwudziestokilkuletnim życiu zobaczyłem podobne rozwiązanie architektoniczne, szczere wyrazy uznania dla projektanta. Imponująco modernistyczna wizja, ale mieliśmy w końcu lata dziewięćdziesiąte dwudziestego wieku, choć w kraju Lecha Wałęsy niekoniecznie widać było tego świadectwo. Wracając jednak do specyfiki danych rotund, lub, jak też rzekomo nazywali je miejscowi, okrąglaków, wzniesione zostały trzy mieszkalne sztuki, oraz jedna (nieco mniejsza) mieszczącą w swych ścianach salę konferencyjną, stołówkę oraz kawiarnię. To właśnie do niej udaliśmy się w celu napełnienia żołądków po pierwszym dniu inicjującym wspólny wyjazd wakacyjny.

– Tom, spójrz! – limit podekscytowania Miry najwyraźniej wciąż był tego dnia niewykorzystany.
– Kurde, elegancko. – musiałem przyznać rację kroczącej obok mnie niewieście, gdyż wystrój gastronomicznego okrąglaka zupełnie nie szedł w parze z napisem nad ladą.
Wpatrywałem się chwilę w duże, elegancko zawinięte litery „Bufet dla gości naszego ośrodka jest bezpłatny!” i złapałem posłane przez mą partnerkę zalotne spojrzenie.
– Mam nadzieję, że wiesz, czego chcemy. Będę czekała na ciebie w pokoju. – powiedziała, po czym lekkim, rozbujanym krokiem oddaliła się korytarzem, którym chwilę później sam ostrożnie kroczyłem, zważając na hojnie wypełnioną precjozami srebrną tacę.
Naładowałem na nią tyle, że prawdopodobnie mogłem złamać któreś z przykazań traktujących o powściągliwości i umiarze na każdej płaszczyźnie życiowej. Niemniej nie dbałem zbytnio o podobne morały, gdyż, pomijając fakt, iż zwyczajnie nie wierzyłem we wszelakie bajania o twórcy świata i z religią nie byłem za pan brat, tak prognostyk nadchodzącej nocy zdecydowanie kłócił się ze słowem umiar i czekały nas niezwykle upojne chwile, których okraszenie przyjdzie z nieopisaną wręcz chęcią.
Z rozkosznych wyobrażeń wyrwał mnie dziwnie znany głos dobiegający z ust niekoniecznie znanego osobnika.
– Jakże świetny gust macie, towarzyszu! Nic nie smakuje lepiej niż zacny gin z tonikiem. – zachwycił się mężczyzna.
Po dłuższej chwilce skojarzyłem, że rozmawiam z nowo poznanym recepcjonistą, tym razem jednak odzianym w elegancki strój wieczorowy zwany garniturem, stąd chwilowa niejasność w umyśle.
– Chyba, że ów trunek spożywany w towarzystwie pięknej damy. – podłapałem ton i puściłem oczko mojemu coraz bardziej intrygującemu interlokutorowi.
– Oho, nie dość, że gustownie, to zarazem taktownie! Nie będę was wtedy zatrzymywał, choć wiem, że wojskowi należą do ludzi obytych i spokojnych, lecz zapewne w pokoju czeka na was coś znacznie słodszego niż smakołyki, które doń niesiecie i nieładnie byłoby w takiej sytuacji mitrężyć. – uśmiechnął się i zrekompensował mą fatygę gestem, który mógłby zostać sklasyfikowany jako tik nerwowy, lecz jedynie przez osobę nieobytą w pomyślnej sztuce werbalnej.
– Do zobaczenia. – stwierdziłem podświadomie i uścisnąłem wyciągniętą w mym kierunku prawicę, na której jawił się ledwo dostrzegalny sygnet z logiem ośrodka.
– Oczywiście! – zapewnił. – Tylko uważajcie na schodach!
Prosta sprawa, że będę. Nie sądziłem bowiem, bym wkrótce miał ponowną okazję zasmakować podobnych specjałów, zatem wszelka ostrożność była jak najbardziej na miejscu.


Gdy już wdrapałem się na ostatnie piętro, przystanąłem na chwilę, nie tracąc okazji do podziwiania rozświetlonych okrąglaków. Całość na tle rozgwieżdżonego letniego nieba prezentowała się niezwykle, przypominała nieco wymyślne spodki kosmiczne, będące coraz częściej przedstawiane na łamach gatunku science-fiction. Nie byłem zbytnim fanem owych rozwiązań, lecz bardziej z braku czasu oraz źródeł. Nawiązanie jednak przychodziło samo i było zarówno bardzo trafne, jak i nie należało do wymyślnych, zatem każdy prosty człowiek powinien być w stanie zobrazować sobie podobną wizję i subiektywnie ocenić czy taki widok w mych okolicznościach zrobiłby na nim wrażenie. Na mnie zrobił, lecz nie chciałem dłużej czekać i po chwili spokojnym chodem wkroczyłem do wynajmowanego przez nas pokoju.

Jedna noc, dużo seksu.

Niewiele więcej należy dodawać, gdyż w głowie wciąż siedziała mi zagadka miejsca, w którym przyszło nam tę upojną noc spędzić i zdawała się to być sprawa priorytetowa. Na pierwszym miejscu stał oczywiście recepcjonista, czyli jedyny widziany przeze mnie pracownik. Gości była cała masa, prawdopodobnie każdy sąsiedni pokój był zajęty, lecz żadnej służby nie zdołałem tu uświadczyć, choć z drugiej strony niewiele miałem ku temu okazji – od przyjazdu minęło zaledwie kilkanaście godzin.
Nadchodził jednak czas wyjazdu, zatem i tak należało poszukać naszego przyjaciela. Odjeżdżanie bez pożegnania z osobą, która wyświadcza ci przysługę byłoby nierozsądne. Zwłaszcza biorąc pod uwagę system funkcjonowania ośrodka oraz jakość oferowanych przezeń usług. I całą tę beztroską bezinteresowność, jaką obdarzani są przybywający…


Postanowiłem przejść się po terenie ośrodka. Na sam początek wybrałem drogę do sąsiedniego budynku, gdzie na parterze ulokowany był gabinet lekarski. Aby niejako potwierdzić swe podejrzenia, wszedłem do przedsionka, po czym zapukałem i otworzyłem drzwi. W udekorowanej sterylną bielą izbie nikogo nie zastałem, zatem usłyszawszy zbliżający się odgłos kroków, skierowałem się na powrót wgłąb korytarza, gdy raptownie zza rogu wyszedł ku mnie…
– Piotr, mówcie mi zwyczajnie Piotr. – ubiegł mnie z czymkolwiek Piotr. – Wybaczcie, faktycznie powinienem zacząć dyżur medyczny chwilę temu. Coś się stało?
– Nie, skądże, w zasadzie chciałem powoli się żegnać. Rozumiecie, szosa wzywa.
– Ależ sprawa to oczywista, niemniej wciąż uderzająca w me serce z wielkim bólem, gdyż każdego gościa traktujemy z wielką… uwagą. Jednakowoż zapisujecie się nieodzownie w historii naszych amerykańskich pączków mieszkalnych. – puścił mi oczko.
– Zadziwiające… – mruknąłem i nieznacznie zmrużyłem brwi. – Pójdę zatem przygotować się do wyjazdu…
– Naturalnie, widzimy się na odprawie.
Na pakowaniu minęła zaledwie chwila. Głównie dlatego, że podczas ostatniej rozmowy odczułem nieodparte wrażenie, iż Piotr, to tak naprawdę obsceniczny łotr i kierowany owym podejrzeniem chciałem jak najszybciej znaleźć się poza terenem podlegającym jego wpływom.
Wychodząc z pokoju, po raz ostatni zerknąłem przez oszklony korytarz w dół okrąglaka. Na samym dole dookoła paproci tańczyły refleksy świetlne. Olśniewający miraż, pogoda zapowiadała się świetna.


– No nic, dziękujemy za wspaniałe chwile i do zobaczenia. – pożegnał się z nami przerażająco intrygujący w swej wielofunkcyjności Piotr.
– Kto wie, niezbadane są ścieżki ludzkie. – z uśmiechem skierowanym do własnych myśli odpowiedziałem, po czym uścisnęliśmy wraz z Mirą prawicę naszego gospodarza.
W rzeczy samej, niezbadane.


Liczba słów: 1971



Krzesła III

1. Jedna noc…

2. Brak

3. Panoptykony

Podziel się ze mną swą opinią!