Początek roku 2016, pierwszy tydzień. Śniegu w stolicy brak, wielu osobom ta zima by się nie spodobała. Jednego jej wszakże nie można było zarzucić. Tego, że nie jest zimą.
Dnia tego termometry pokazywały około -15 stopni. Plan: ubrać się ciepło i szybko zrobić swoje. Obiektem „penetracji” miały być dawne warsztaty szkoły mechanicznej, niegdyś wyposażone po sufit w całą masę sprzętu. Szkoda, że gdy odwiedzałem to miejsce po raz pierwszy i drugi, nie miałem ze sobą odpowiednich umiejętności oraz przyzwoitego aparatu fotograficznego oferującego obrazki w lepszej rozdzielczości niż 2 miliony pikseli.
Cóż, kiedyś wszystko było inne. Odwiedzanie miejsc opuszczonych było tylko szczeniackim hobby młodego licealisty, o fotografii dopiero zaczynałem myśleć, wraz z coraz to lepszymi miejscami, które zdobywałem. Teraz jestem raczej uzależniony od wciskania jednego, czarnego przycisku, a adrenalina towarzysząca temu sportowi zeszła na drugi, niemniej nadal istotny, plan.
Porzucając stare dzieje, pozwolę sobie kontynuować zaczętą kilka akapitów wcześniej opowieść.
Jak już wspomniałem, dzień był to okropny. Do cholernie niskiej temperatury doszedł wiatr. I nawet obecność słońca mnie nie uspokoiła. Czyli, krótko mówiąc: będąc rozstrojonym, nie pamiętałem o tym, co miało miejsce przeszło rok wcześniej. Zlekceważyłem Klątwę, podświadomie umieszczając ją w koszyku z napisem „Było, minęło”.
A potem dostałem za swoje.
Po pierwszym pomieszczeniu już nie czułem dłoni. Jak na złość zawsze miały ze mną jakiś problem podczas niższych temperatur.
Wspominałem, że ten dzień był beznadziejny? Nie? To wiedzcie, iż był do dupy.
Chodziłem rozsierdzony i robiłem co mogłem, żeby po wciśnięciu czarnego przycisku wyszło cokolwiek przyzwoitego. Co drugie pomieszczenie i tak z góry pomijałem, bo nie mogłem uwierzyć w wszechobecną pustkę. Czasem gdzieś się coś ostało, ale porównując te pozostałości, z tym, co było kilka lat wstecz… Bilans był jednostronny. Poprzednio stało tu tyle maszyn, że nie było na czym skupić wzroku, gdyż co chwilę zerkałeś na zupełnie inny model.
Po zwiedzeniu mniej więcej połowy budynku zacząłem się źle czuć. Wtedy nie za bardzo łapałem ironię całej sytuacji, jednak kilka miesięcy po wydarzeniu, jestem pewien, że rozgryzłem to miejsce.
Otóż najbardziej charakterystycznym miejscem w tym obiekcie jest korytarz, ciągnący się przez całą długość warsztatów i zapewniający dostęp do wszystkich pomieszczeń. Nad częścią mechaniczną tunelu znajdują się szyby, pokryte głęboka warstwą zieleni. Robi to piorunujące wrażenie, zwłaszcza gdy widzisz na całej długości otwarte drzwi. Ostatnia klasa jest końcem szklanej części dachu.
Dalej znajduje się czeluść.
Gardło potwora, epicentrum klątwy.
I nawet tych kilka schodków otwierających ciemną partię tunelu drwi ze mnie, do złudzenia przypominając jego zęby.
Okazałem się łatwą zdobyczą. W tym miejscu zemdlałem. Idąc wzdłuż i mijając ostatnią halę techniczną poczułem pchnięcie. Rozstawiłem stabilnie statyw z aparatem, a sam usiadłem na „zębach”. Jak siedziałem, tak po chwili runąłem do tyłu.
Leżałem na łące, dookoła mnie było mnóstwo kwiatów, a zaledwie kilka kroków od mej stopy spokojnie poskubywała trawę owca.
I bądź tu mądry, lato w środku zimy.
Gdy mój umysł wyłapał absurd sytuacji, chwilę potem otworzyłem oczy.
Pierwsze co zobaczyłem, to przerażenie.
Bynajmniej nie moje.
Postanowiłem ochłonąć i rozmasować guza z tyłu głowy powstałego wskutek zderzenia z podłogą. Nadal nie wiedziałem co się dzieje, zwłaszcza, że po chwili przyszli obcy mi ludzie.
Dostałem masę pytań, ton nieprzyjazno-awanturniczy.
Co tu robimy, dlaczego tu jesteśmy, jak tu weszliśmy itd.
Gdy usłyszałem jedno, postanowiłem ożyć.
Awanturniczy Przybysz: Macie pozwolenie na zwiedzanie tego obiektu od Pana Koźmińskiego?
Ja: Ale… Koźmiński nie żyje.
AP: …
Wygrałem. Albo i nie? Założyciel uczelni, która jest jednocześnie właścicielem terenu opuszczonych warsztatów nie żyje od dawna, ale być może cieciowi chodziło o jakiegoś potomka.
Nie wiem, w każdym razie wyraz twarzy tego człowieka po usłyszeniu mojej odpowiedzi należał do widoków bezcennych.
Coś tam jeszcze pogadaliśmy i opuściliśmy potulnie teren.
Skoro nie byłem w stanie myśleć, to robić zdjęć tym bardziej.
Świetne pisanie. Ale gdzie to jest?
Dzięki!
Większość prezentowanych przeze mnie miejsc znajduje się w bezpośredniej okolicy Warszawy. 😉
Owo konkretne miało niegdyś niesamowity potencjał [fotograficzny] ze względu na pełne wyposażenie sal w maszyny oraz narzędzia warsztatowe, lecz, z tego co wiem, postanowiono dać drugie życie większości urządzeń i przewieziono je do któregoś z większych miast, do innych zakładów/warsztatów. Stało się to, niestety, przed nabyciem przeze mnie odpowiedniego sprzętu oraz umiejętności; opublikowana wizyta przedstawia jedyne pozostałości z początku 2016 roku.