Na skróty przez post



















Opuszczone hale sportowe należące do jednego z bardziej rozpoznawalnych stołecznych klubów.
Czytaj dalej Sportowa WarszawaOpuszczone hale sportowe należące do jednego z bardziej rozpoznawalnych stołecznych klubów.
Czytaj dalej Sportowa WarszawaStoliczna restauracja o wysokim standardzie. Zdjęcia z dwóch wizyt.
Czytaj dalej Baszta: SiećNocne przejście przez niedokończoną konstrukcję budynku o niejasnym przeznaczeniu.
Czytaj dalej PWC: OgniskoArchiwalna relacja z Transsyberyjskiego Orient Expressu, który przez kilkanaście lat stał pod granicą polsko-białoruską, wyeksponowany na negatywne działania szabernicze oraz atmosferyczne.
Czytaj dalej Szklana Pułapka (Orient Express)– Halo…?
Ha-looo.
– Jesteś?
Chciałbym, pomyślałem.
Być, a nie jedynie istnieć w formalnościach bezkresnej wegetacji.
Tymczasem pozostaje mi trwać przez kolejne tysiące godzin, setki dni, gdyby tylko czas miał znaczenie.
Baczenie na los nieszczęśnika zredukowanego wszak w antymateryjny niebyt.
Jedyne co słyszę, jawi się jako odległe echa: głosu i przeskakujących między układami scalonymi mikrowyładowań.
Chwila, lecz jak antymateria może doświadczyć takich zjawisk, zapytają sceptycy. Otóż, nie wiem, wszystkie zebrane tu słowa to jedynie dowolna interpretacja pewnego naukowca-fizyka chcącego pozbyć się miana dyletanta poprzez wykonanie niecodziennego eksperymentu.
Zatem, gdybym umiał jakkolwiek wyrazić swoje myśli, rzekłbym nieco o swej niedoli.
Dla dobra sprawy załóżmy więc, że potrafię się wysłowić.
Znany niegdyś byłem jako Wenrykh Makohonitz, choć po śmierci nadawano mi również dziesiątki nowych przydomków, łamiąc zasadę „(…)albo wcale”.
Aby choć częściowo wyjaśnić mój przypadek, należy sięgnąć do pewnego źródła i poznać nieco ostatnie wydarzenia.
Zaraza, znowu.
Kolejny raz brak mi pewności.
Wyczucia w wykonywanym przeze mnie fachu.
Zawodzie, rzekomo na lata.
Choć może tylko sezonowo?
Bies jeden wie.
Symbiozy napędzającej brak.
Od początku. Czytaj dalej Alma Pater
A więc brnę.
W tych cholernie nieprzeniknionych ciemnościach.
Będąc poniekąd zagubionym, lecz stawiając pierwsze kroki nie mam o tym najmniejszego pojęcia.
Mój wyrok ma dopełnić się w ciągu kilkunastu dni chwil.
Jestem skończony.
…i dzień w noc przeszedł.
Upiornie chuda, starsza kobieta siedziała sama w komnacie. Na stole obok niej leżało ledwo już parujące jadło, a w piecu niecierpliwie trzaskało drewno.
Trzęsącą się z poddenerwowania ręką staruszka chwyciła w dłoń zasłużony kaszkiet.
Oby tym razem się udało. – pomyślała.
Nie jestem osobą religijną. Szczerze mówiąc, bliżej mi do apostazji niż jakiejkolwiek próby utożsamienia się z wiarą. Łatwo zatem wywnioskować, iż na kamienne płyty z wyrytymi danymi osobowymi patrzę rzadko. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz byłem na jakimkolwiek cmentarzu (nie licząc wizyt w celu, hm, no sami wiecie jakim*), lecz doprawdy musiało to być jeszcze w czasach niepodważalnej zależności.
Pewnego razu zdarzyło się jednak inaczej. Co lepsze, zdarzenie to miało miejsce w okresie zwiększonej aktywności wokoło tych konkretnych obiektów.
A więc wybrałem się na cmentarz. Dla pewnej grupy osób zapewne w tym momencie zacząłby się nieopanowany ból pewnej partii ciała odpowiadającej, między innymi, za defekację. Próżno bym dodawał, że ów cmentarz jest z grubsza opuszczony oraz przeznaczony dla żydowskiej części (byłego) społeczeństwa. Stało się, nie będę zaprzeczał. Istotny jest fakt, że nie dokonałem wcześniej wspomnianego czynu samotnie, a z kimś o podobnych poglądach, zatem wymiar kary powinien być szerzej rozpowszechniony. 🙂