PWC: Ognisko

Na skróty przez post

Nocne przejście przez niedokończoną konstrukcję budynku o niejasnym przeznaczeniu.


PWC

„Ognisko”


Nocny wypad, wiele tajemnic. Budynek, który mijałem przez dobre 6 lat w drodze do liceum, a potem na studia. Od lat w stanie zewnętrznej gotowości, lecz wciąż ogrodzony płotem, na terenie zieleń przejęła inicjatywę. Wszystko wskazywało na to, że jest opuszczony, choć w nocy wnętrze wypełniało nikłe światło elektryczne. Co to mogło znaczyć? Że we wnętrzu potencjalnie może siedzieć cieć, a budynek jest pod potencjalnie działającymi alarmem i monitoringiem. Zawsze chciałem odkryć wnętrze tego obiektu, lecz zawsze było jakieś „ale”.
Nie tym razem.
Kilka dni wcześniej zrobiłem rekonesans. Wejścia nie odkryłem, lecz obecność graffiti w wyższych partiach budynku świadczyła o istnieniu możliwości wejścia wyżej. Po chwili zostało zlokalizowane. Ustaliłem wstępny plan działania, lecz dużą część stanowiła improwizacja.

Problemem było gęste oświetlenie i bliskość ruchliwej ulicy, jednej z najbardziej zatłoczonych w całej południowej Warszawie. Od wejścia na posesję, na dachu byliśmy po kilkunastu sekundach. Wówczas zaczęły się problemy, gdyż jedną z pierwszych odkrytych rzeczy była niedziałająca czujka oraz działający alarm. Postępując bardzo ostrożnie, zeszliśmy odkrytą klatką schodową, która doprowadziła nas do pierwszego poziomu na minusie.
Wszędzie widać było wyposażenie, część była zafoliowana. Ławki uczelniane, wyposażenie siłowni oraz szafki. Nic dziwnego, że w środku był alarm, większość z tych rzeczy mogła być wykorzystywana od zaraz.
Noc była ciemna, a w oddali obiektu majaczyło jedynie nikłe światło. Dysponowaliśmy jedynie latarkami w telefonach, a dla wygody i powodzenia całej akcji nie brałem statywu. Wpłynęła na to również czułość matrycy mojego nowego aparatu, którą koniecznie chciałem przetestować.

Duża jasność obiektywu (f/1.4) oraz wysokie czułości sprawiły, że niektóre z tych zdjęć wyglądają, jak wykonane za dnia, jednak człowiek widział tam naprawdę niewiele.

Nawigować po tym budynku było niezmiernie trudno. Świecenie ograniczyliśmy do minimum, gdyż im głębiej w obiekt, tym bliżej światła i ryzyka wykrycia, zatem powoli przechodziliśmy kolejne metry, w nadziei na uzyskanie nieco większej swobody. Po chwili doszliśmy do schodów, które prowadziły w dół.
Już w tamtej chwili byliśmy poniżej poziomu ziemi, zatem pojawiły się pytania, co może znajdować się niżej. Zszedłszy po schodach, trafiliśmy do zalanej sieci podziemi, w której pozostawione zostały przeróżne rzeczy, w większości przedmioty robotnicze. Pierwsze metry korytarzy pozwalały na niezamoczenie obuwia, gdyż było po czym stąpać, lecz wraz z wchodzeniem w głąb, poziom wody podnosił się, a ogólna wilgoć zwiększała się, czemu towarzyszyło wiele nieprzyjemnych zapachów. To wszystko, wraz z kolorystyką oraz naciekami naściennymi tworzyło klimat iście post-apokaliptyczny, przypominający scenerie z gier takich jak „The Last of Us”, „S.T.A.L.K.E.R.” i „Metro 2033”.


W kłującej ciszy i nieprzebitych światłem telefonów ciemnościach każdy krok wzbudzał niepokój. Subtelne chlupotanie wody pod podeszwami butów niosło się po długich korytarzach i odnogach, krążąc bez końca. W pewnym momencie trafiliśmy do pomieszczenia, w którym obaj zamarliśmy.
W podłodze tkwił właz niewielkiego rozmiaru, lecz na tyle dużego, by niepostrzeżenie weń wpaść. Stanęliśmy nad nim i zbadaliśmy dokładnie. Odkryliśmy dwie rzeczy: dużą głębokość oraz przedziwną gęstość – po kilku centymetrach zobaczyć można było powłokę substancji, w której poruszanie metalowym prętem było o wiele mniej mobilne niż w zwykłej wodzie.

Otwór w podłodze o zmiennej gęstości cieczy.

Na zdjęciu wyostrzyłem na górną powłokę wody, jednak pod nią widać nieostre cząsteczki kolejnej warstwy cieczy, co razem nieco przypomina lód. Ciekawe zjawisko, którego zbadać do końca nie mogliśmy, gdyż światło latarek oraz końcówka pręta nie dosięgały dna.
Kolejna tajemnica, w tym pełnym niewiadomych obiekcie.

W kilku miejscach podłoga schodziła jeszcze niżej, były to bliżej nieokreślone dla laika pomieszczenia techniczne. Raz w ciemności omal nie wpadłem w takim miejscu po kolana do wody.


Co ciekawsze, jak zdążyłem wspomnieć we wcześniejszej części wpisu, im dalej ciągnął się korytarz, tym bardziej wzrastała wilgoć, a zagrzybienie ścian w pewnym momencie spowodowało podjęcie decyzji o odwrocie. Nie było realnej możliwości przebywać w najdalszej części podziemi, w ognisku grzyba, a na pewno nie bez maski – eksploracja odbyła się w 2019 roku, na długo przed pandemią, a osłanianie twarzy ograniczało się do poszczególnych zawodów.

Wróciliśmy tą samą drogą, odpuszczając odkrywanie górnego piętra, gdyż nie warto było ryzykować wykryciem w obiekcie pełnym wyposażenia zdatnego do użytkowania. Dwójka wysportowanych, ubranych w czerń młodzieńców mogła wzbudzić wiele podejrzeń, a życie mnie nauczyło, że cieciostwo to niezwykle trudna do przekonania grupa ludzi.

Będąc na dachu, wyczekaliśmy dogodną do eksfiltracji chwilę i na znak ruszyliśmy.

Zeskok z dachu, sprint do ogrodzenia, odchylenie płotu, skok, kilkusetmetrowy bieg w celu oddalenia się od obiektu, zbicie piony i kolejna udana eksploracja na koncie.


Zastosowanie czerni i bieli w całości ma na celu zachowanie spójności wizji, kohezji fotograficznej oraz reprezentację uniwersalności niektórych ujęć. Czułość matrycy na niektórych zdjęciach jest ekstremalnie wysoka, lecz nie przekracza wartości ISO12800. Są to jedne z pierwszych fotografii wykonanych nowym sprzętem:

Sony A7III + Sigma A 35 mm f/1.4 Art

Podziel się ze mną swą opinią!