…i dzień w noc przeszedł. Upiornie chuda, starsza kobieta siedziała sama w komnacie. Na stole obok niej leżało ledwo już parujące jadło, a w piecu niecierpliwie trzaskało drewno. Trzęsącą się z poddenerwowania ręką staruszka chwyciła w dłoń zasłużony kaszkiet. Oby tym razem się udało. – pomyślała. Jedna noc, reszta dni, zlanych w całość, w jeden … Czytaj dalej II. Momenty
Artykuł II. Momenty pochodzi z serwisu Left To Explore.
]]>Jedna noc,
reszta dni,
zlanych w całość,
w jeden krzyk.
Nareszcie.
Ja, Broń
Ludzkości, przestąpię przez wrota,
Zatrzymać mi przyjdzie
dopiero na płotach!
Zaraza, koniec tej zabawy! – przemówiło widziadło i zmaterializowało się bez użycia materii w samym środku żydowskiego cmentarza.
Duch Wenrykh’a Makohonitz’a po raz kolejny wystąpił z zaświatów, korzystając z zepsutej furtki między wymiarami. Taka okazja nadarzała się tylko raz w roku, podczas nocy Dziadów. Co więcej, nie każdemu było dane skorzystanie z takowego wyjścia, albowiem, musisz wiedzieć, Niewidzialny Obserwatorze, że ów sprytny panicz za życia był niesławnym menipuleytorem czasoprzestrzeni i jak nikt inny wiedział, jak menipulyować pewnym niczym, aby z tego niczego nie wyjść. Dokładnie rzecz ujmując, udawało mu się to tylko dlatego, że co roku chciano go wywołać, lecz robiono to nie do końca prawidłowo i za każdym razem Werhdyk pojawiał się nieopodal swego nagrobka z tak zwanym czasem wolnym do usług.
Pierwsze pozacielesne wędrówki były dla niego, niczym pierwsze zaciągnięcie się powietrzem w dzień zwany Nowym Rokiem, lecz z czasem nabrały smaku rutynowego poniedziałku. Mimo wszystko raczej cieszył się na myśl o corocznej przepustce ze świata zmarłych, ponieważ na Ziemi co prawda pachniało paskudnie, ale była to zróżnicowana paskuda, czego w żadnym wypadku nie można było powiedzieć o Zaświatach. Tam bowiem zapach był bardziej widzialny nic wyczuwalny, gdyż przez setki tysięcy lat zdążyły nagromadzić się w nich legiony tak zwanych teściowych.
Wherynk każdą wycieczkę zaczynał tak samo, chodząc po sąsiadujących mogiłach i czytając z góry inskrypcje. Jako, że duchów grawitacja nie obowiązuje, to mógł on stać na macewie będąc jednocześnie zwróconym twarzą do ziemi. Widziane z tej perspektywy inskrypcje prezentowały się o wiele ciekawiej, oto przykłady kilku z nich:
Lubił podnosić ciężary, ale trochę go poniosło – i umarł.
Nie pił, nie palił, a i tak wziął i umarł.
Może i nie był najmądrzejszy, może i nie najpiękniejszy, ale zawsze dawał z siebie solidne 60%.
Schodził z gór tak wytrwale, że zszedł na stałe.
Tak długo balowali, że z wycieńczenia poumierali.
Mówił, jak jest, zanim to było modne – i to go zabiło.
Zapomniał, że trzeba jeść – i umarł.
A mówiłem wam, że jestem chory!
Nadzwyczaj zabawne te epitafia, a to jeszcze nie koniec! Gdy pewnego razu stanął na swojej macewie, ujrzał coś takiego:
Lubił zatrzymywać chwile, lecz pewnego razu, to chwila zatrzymała jego.
Nie da się zaprzeczyć. – pomyślał, po czym udał się na coroczny spacer po kirkucie.
Doceniał te momenty, mimo tego, że znał już cały cmentarz niczym własną poszetkę, ponieważ dawały mu niczym niezastąpione poczucie ucieczki, które ponoć weszło Żydom w nawyk.
Będąc już niemal przy końcu ujrzał główną część kirkutu, coś na kształt wzniesienia, takiej dziwnej sceny.
Nic zwyczajnego, lecz… na schodach od boku ujrzał coś nowego, czego wcześniej nie było, a mianowicie napis głoszący „SLAYER KURCZE 666”.
Slayer? Ten Ljukash Slayer? Myślałem, że zmarł w 1899 roku…
Niestety Werakh nie miał prawa wiedzieć, że owe czarne litery propagują grupę wędrownych trubadurów. Nie te czasy, choć bardzo dziwne i wyjęte spod standardowej definicji nauczanej wiek później.
Połowa nocy minęła, czas powoli uciekał. Wiernyk natomiast zbliżał się do granicy cmentarza. Jako wiedzący nieco więcej narrator, dopowiem, że teren za kirkutem jest nieosiągalny dla jakiejkolwiek leżącej nań duszy żydowskiej.
Wiele lat temu, gdy stawiano drewniane ogrodzenie wokół tego miejsca, ludowi zabobońcy (ludzie przejawiający ponadprzeciętną tendencję do negatywnego postrzegania świata i, co za tym idzie, panikowania) najęli guślarza, aby postawił on proste zaklęcie, więżące permanentnie każdego leżącego tu nieszczęśnika. Jakie czasy, taka protekcja. Dodatkowym aspektem owej ochrony jest fakt, że oddziela teren kirkutu od realności. Znaczy to mniej więcej tyle, że to, co poza nim, nie jest widoczne dla nieżywych, lecz zostaje wykreowany obraz zgodny z tym, co tu było w momencie śmierci danego osobnika. Można poniekąd przyrównać, że poprawnie administrowany serwer kirkutu nie jest połączony z resztą realnej infrastruktury od pewnego czasu, nie mając informacji o aktualizacjach tekstur poza nim. Może się wydawać dziwne, ale chyba tak jest.
Wracając do głównego bohatera o bliżej nieokreślonym imieniu, nikt przez tyle lat nie pomyślał, że ktoś, przy teoretycznym włamie na teren cmentarza, może nadepnąć na jeden z ochronnych kamieni runicznych (ukrytych w równych odstępach 9-15 centymetrów od ogrodzenia) i, że powstanie w ten sposób mała dziura w czarze negująca poprawność stwierdzenia „permanentnie uwięzieni”. Żodyn nie pomyślał. A wystarczyło je nieco zakopać.
Dalej było tak:
1. Enwrykh zauważył lukę, zatem przez nią wyszedł.
2. Zmaterializowaną nagle rzeczywistość potraktował bez szału, jako, że współczesny teren wokół kirkutu jest nudny, brudny i mało nowoczesny (częściowe potwierdzenie teorii o braku emocji u duchów, lub teorii o zmyśle poprawnej krytyki architekturalnej u Żydów).
3. Widząc dużo świateł na ulicach, udał się w kierunku blaszanej maszyny na kołach z migającym niebieskim światłem na górze.
4. Beznamiętnie przeszedł przez ulicę w niedozwolonym miejscu.
5. Stanął twarzą w twarz z Duchową Policją.
6. Odwiedził dołek.
7. Wraz z pierwszym promieniem słońca zniknął z celi, przy czym wywołał wielki raban w strukturze policyjnej, podtrzymując tradycję żydowskich ucieczek.
Duszkiem go nie wzięli.
I. Monumenty
II. Momenty
III. MOnuMENTY
Artykuł II. Momenty pochodzi z serwisu Left To Explore.
]]>Nie jestem osobą religijną. Szczerze mówiąc, bliżej mi do apostazji niż jakiejkolwiek próby utożsamienia się z wiarą. Łatwo zatem wywnioskować, iż na kamienne płyty z wyrytymi danymi osobowymi patrzę rzadko. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz byłem na jakimkolwiek cmentarzu (nie licząc wizyt w celu, hm, no sami wiecie jakim*), lecz doprawdy musiało to być … Czytaj dalej I. Monumenty
Artykuł I. Monumenty pochodzi z serwisu Left To Explore.
]]>Spotkaliśmy się rano, o godzinie, o której mózg przejawia wyjątkową skłonność do funkcjonowania w trybie oszczędzania energii oraz treści (głównie odbieranych, lecz również tych wysyłanych).
Zgodnie z powyższym mieliśmy kilka kłopotów komunikacyjnych… Ostatecznie, po dłuższej chwili stanęliśmy u celu gotowi do działania, lecz z niewielkim brakiem motywacji. Wystąpiła bowiem niespodziewanie łatwa do przewidzenia sytuacja, że w tym konkretnym czasie wszelkie cmentarze są obstawione, strzeżone, generalnie i skrzętnie otoczone. Stąd zapewne wzięły się pierwsze wątpliwości. Zaraz po nich odkryliśmy, że jedyne wejście na teren znajduje się na widoku służb porządkowych. Dużo wahania, mało zdecydowania, sporo sprzętu i wątpliwość, czy w ogóle uda nam się przecisnąć.
Czasami Miewam niekontrolowane wybuchy spontaniczności. W tym wypadku doszedł również czynnik „niedbalstwa” i po kilkunastu sekundach od momentu, w którym grzebałem w torbie, znalazłem się po drugiej stronie płotu. Chwilę po mnie kompan, rzecz jasna.
A zatem infiltracja, elegancko.
Przemieszczając się w taktycznym przykucnięciu, parłem naprzód w awangardzie. Bardziej komfortową opcją jest zamykanie, lecz inicjatorowi tak nagłej akcji przypada jednak obowiązkowo rola zwiadowcy. Dobrnąłem do chodnika przecinającego teren kirkutu na pół, po czym rozejrzałem się na boki: lewo – potencjalne zagrożenie, trzeba będzie trzymać się z dala; prawo – teren do eksploracji. Daję znak czekającemu z tyłu kompanowi – czysto, idziemy.
Pierwsza część, na lekkim wzniesieniu, w porównaniu do tego, co zobaczyliśmy później, wypadała skromnie, lecz przyzwoicie. Nagrobki były tu ułożone w ogólnym nieładzie, bez zachowania jakiejkolwiek symetrii, czy też najprostszego podziału na rzędy. Pomimo tego organizacyjnego chaosu przyzwoitość owej sekcji polegała na tym, iż dało się między nimi normalnie przechodzić, bez poczucia nadmiernie zagospodarowanej przestrzeni. Dobre na start. Ciekawostką okazał się fakt, iż większość płyt zapisana była językiem hebrajskim, zatem stanowiła dla mnie zagadkę. Ale skoro wyglądają tak dostojnie, to na pewno zapisane są równie pięknymi słowami.
Po skończeniu z pierwszą częścią udałem się w głąb terenu. Schodząc nieznacznie niżej, zacząłem zauważać stopniowo pojawiające się stosy, bądź może sterty, kamiennych płyt. Odwiesiłem nawet aparat na szyję, choć zwykle tego nie robię, ponieważ taka rzecz kojarzy mi się z wizerunkiem tandetnego turysty… Wolę go mieć na stałe przymocowanego do dłoni, obwiązanego wokół nadgarstka, ewentualnie w torbie, lub kieszeni bojówek, jeżeli pozwalają na to okoliczności.
Wracając… odwiesiłem aparat na szyję, zapiąłem i położyłem torbę pod najbliższą brzozą, po czym wszedłem w kamienny labirynt. Niesamowity, lecz przerażający widok, gdy te wszystkie nagrobki leżą obok siebie, ściśnięte niczym w pociągu do śmierci, tworząc jedno bezkresne, kamienne podłoże.
I pomyślałem o tym, nie jako o całości, lecz oddzielnie. Setki upadłych monumentów, zrównanych ze sobą z nieznanego mi powodu. Miejscami ledwo nawet da się chodzić, choć widnieje kilka głównych ścieżek, na których gdzieniegdzie leżą pojedyncze, małe płyty nagrobkowe. Gdyby przyrównać pobliską powierzchnię do morza, nadać mu barwę krwi, a wszystkie te kamienne twory zamienić na trupy… Dość, choć sam kreuję mnóstwo podobnych wizji, niekoniecznie powinienem je rozpowszechniać.
Patrząc na upadłe monumenty doprawdy dziwiłem się, jak to tak wszystko może leżeć. Po przeciwnej części betonowego chodnika panował nieco mniejszy chaos, a część nagrobków była nawet opisana w mym ojczystym języku. Czuć było różnicę w mentalności ludzi żyjących niemal sto lat wstecz, gdyż większość macew okraszona była niespotykanymi zwrotami. Przykładowo B.P. (żydowski odpowiednik Ś.P.) Jureczek (…). Próżno szukać czegoś takiego na współczesnych cmentarzach, wydaje się to wręcz absurdalne, aby zdrabniać czyjeś imię (nawet dziecka) w miejscu jego spoczynku.
Chodziłem między nagrobkami, a czas mijał. Czasem robiłem zdjęcia, lecz głównie podziwiałem płaskorzeźby oraz zdobienia rozmaitych stel, zwracając również uwagę na inskrypcje, tam gdzie było to możliwe.
Ciekawe, ile historii mógłbym odczytać, gdybym tylko znał hebrajski…
W końcu, po dłuższej chwili samotności i zwiedzania na własną rękę, spotkaliśmy się z kompanem. Chwilę później byliśmy już poza terenem cmentarza. O niepożądanych gościach nikt się nie dowiedział, nawet patrole policji stacjonujące sto metrów dalej.
To w zasadzie koniec, tym razem obyło się bez sensacji.
*żarcik (o nekrofilii/nekrofagii).
I. Monumenty
II. Momenty
III. MOnuMENTY
Artykuł I. Monumenty pochodzi z serwisu Left To Explore.
]]>