Baszta: Sieć

Na skróty przez post:

Stoliczna restauracja o wysokim standardzie. Zdjęcia z dwóch wizyt.


Sieć

Przepływ, drganie cząsteczek. W takiej konstrukcji niemal nie zdarza się, by coś przemknęło niepostrzeżenie. Tym bardziej, gdy zabezpieczona jest cała przestrzeń. Kilometry więzi, połączeń, skrzyżowań i okręgów. Najwięksi architekci nie byliby w stanie pojąć ogromu tej linii.
Ukończenie wszystkich połączeń zajęło lata, jednak przez dłuższy czas mieliśmy spokój. Później, stopniowo wszystko zaczęło się zmieniać. Pojawił się wśród nas wróg, nieuchwytny niczym najcieńsze z budowanych przez nas sieci. Pojawiła się wilgoć.

Powoli, lecz nieubłaganie wpływała na nas, dezintegrując część naszych dróg. Musieliśmy odpuścić niższe piętra, gdyż to właśnie tam najczęściej osiadały wrogie jednostki i odzyskanie ich wiązało się ze zbyt wysokim ryzykiem.
Jednocześnie stało się dla nas jasne – nie byliśmy tu sami, choć przez lata wydawało się, że opanowaliśmy wszystko.

Czas mijał, a z nami było coraz gorzej. Z jednej strony to dobrze, gdyż więcej zależało od jednostek, jednak przybycie pleśni uderzyło znienacka i straciliśmy jeszcze więcej sieci. Wówczas została nas tylko garstka, a większość kluczowych połączeń pozostawała odcięta i niebezpieczna do poruszania się.
Dookoła zapanowała aura, która zwiastowała koniec. Unoszące się w powietrzu cząsteczki coraz rzadziej zwabiały ofiary, zaczęliśmy więc żerować na rezerwach. Rozpoczęła się walka o przetrwanie.

Po miesiącach zażartej walki z jednostkami, których fizycznie nie mogliśmy przechwycić, przyszedł czas na oddanie im góry. Wówczas pozostały nam jedynie sufity chłodnych podziemi, w których bardzo trudno było o przeżycie, jednak nie pozostawało nam już nic innego, gdyż na szali postawiono nasze istnienie. Z jednej strony pleśń, z drugiej szerszenie, byliśmy otoczeni.


Baszta

Archaiczne światło równomiernymi snopami nakreślało w powietrzu unoszące się zarodniki grzybowej pleśni. Strumienie sieci ciągnęły się od ściany do ściany, oblegając napotkane po drodze przedmioty. Stałem w bezruchu, obserwując to majestatyczne zjawisko i myśląc o metodzie poruszania, którą obiorę. Przede wszystkim wyjąłem latarkę, gdyż światło miejscami było bardzo skąpe, a narośle grzybopleśni sięgały nawet kilkudziesięciu centymetrów, co zresztą czuć było w powietrzu, nawet przez grubą warstwę maski. Będąc w sali zlokalizowanej w podziemnej części budynku, namierzyłem między chaotycznie pozostawionymi krzesłami stosunkowo stabilną ścieżkę. Poruszałem się powoli, obserwując uginające się pode mną warstwy złożone z kurzu, liści oraz spleśniałej tkani. Doszedłszy do niegdysiejszej recepcji zauważyłem, że ciągnące się pod sklepieniem tysiące pajęczych sieci pulsują jasnym światłem, drgając pod wpływem wlatującego z zewnątrz powietrza. Po dokładniejszej obserwacji dojrzałem skonsolidowane z sieciami zwłoki pająków pożartych przez pleśń. Nie sposób było je wszystkie zliczyć, a wysoka wilgotność tego pomieszczenia kompletnie nie sprzyjała dłuższemu przebywaniu w nim, zatem po chwili wchodziłem już po kamiennych schodach do głównej części restauracji.

Nad starym wejściem wisiał wypchany ptak, dalej komin, żyrandol, stolik, barek… i bryczka. Widywałem je wielokrotnie, lecz zawsze pod gołym niebem, zatem moje zaskoczenie było dość duże. Kilka metrów dalej, pomieszczenie wejściowe z pianinem, telefonem dla gości oraz szatnią, wszystko zachowane w bardzo eleganckiej, staromodnej estetyce, której głównym elementem było drewno. jeszcze za dzieciaka pamiętałem ten budynek, gdy siedząc w samochodzie mijałem go – głównie ze względu na bryłę, która przypominała miniaturowy zamek i znacznie pobudzała młodą wyobraźnię. Od tego czasu okolica uległa wielkiej zmianie i przyjechawszy tu po raz pierwszy po latach nie poznawałem tego miejsca.
Od początku szczególne wrażenie zrobił na mnie bogaty wystrój i wypchane truchła ptaków – w jednej sali jadalnej na żerdzi dumnie siedział paw.

Stojąc nad pianinem odgrywałem zachowane wspomnienia, by móc je uzupełnić o obecną eksplorację wnętrza. Po chwili wszedłem do przestrzeni kuchennej, w której niegdyś przygotowywano wszystkie podawane tu delikatesy. Potężne płyty grzewcze oraz okap otoczone wieloma blatami, na których pozostała większa część wyposażenia, wywoływały ambiwalentne uczucia, gdyż przejścia między nimi były bardzo wąskie i zapewne manewrowanie sprawiało wiele trudności, lecz jednocześnie zmaksymalizowano tu użycie przestrzeni.

Dalej pozostawały niewielka część administracyjna oraz sekcja mieszkalna. W tej pierwszej odnalazłem sporo starej elektroniki oraz wszelakiej dokumentacji. Momentami miałem wrażenie, że cofnąłem się w czasie, gdyż niektórych rzeczy nie widziałem przez dobre kilkanaście lat. W części mieszkalnej zaś panował lekki nieporządek spowodowany nagromadzeniem wyjętych z szaf przeróżności. Nie wyglądało to jednak na robotę szabrowników, gdyż ci zapewne nie oszczędziliby wielu rzeczy, a pokoje wyglądały na względnie zadbane, jeden z nich nawet na zamieszkały.

Sugerując się taką możliwością, zachowałem należyty szacunek do przedmiotów, które uwieczniałem na fotografiach. W pewnym momencie, zbliżając się do krętych schodów wieży, zwróciłem uwagę na szumienie, które wcześniej brałem za szum uliczny. Dochodziło ono z góry i brzmiało o wiele groźniej niż ruchliwa ulica, a różniło się przede wszystkim jednostajnością w częstotliwościach.

Wchodząc powoli, stąpając cicho i ostrożnie, nagle zza rogu z prędkością pikującego orła wyleciał szerszeń, przed którym ledwo zdążyłem się uchylić. Połączywszy fakty w błyskawicznym tempie zacząłem pospiesznie zbiegać klatką schodową z powrotem do podziemi, gdzie panował chłód oraz wilgoć grzybopleśni.
Nagle znalazłem się pod największą pajęczą siecią, jaką człowiek może sobie wyobrazić. W umyśle mym pojawiło się poczucie głębokiego smutku i wizja wojny stoczonej pomiędzy pająkami i szerszeniami, w której swoją rolę odegrała również wysoka wilgoć podziemi.

Umysłem nie byłem w stanie objąć tego zjawiska, lecz pulsująca sieć musiała być resztką pajęczej kolonii oraz jej wspomnień, swoistą mogiłą. Jak w transie skierowałem się ku wyjściu, gdyż krótkie starcie z nowym właścicielem nie rokowało zbyt dobrze, a wręcz stanowiło sugestię, by więcej się tu nie pojawiać.


Rok: 2018

Sprzęt: Sony A58 + Minolta 28 mm f/2.8 + Minolta 50 mm f/1.7 + Samyang 8 mm f/3.5


Podziel się ze mną swą opinią!