Miotacz – Jądro Ciemności

Spróbuj to sobie wyobrazić: wchodzisz razem z kumplem do największych opuszczonych podziemi w samym środku stolicy. Z historii wiesz, że podczas powstania zgromadzone w tym obiekcie zapasy uratowały wielu Polakom życie. Obaj robicie foty, więc postanowiliście się rozdzielić, żeby nie wchodzić sobie w kadr. Na początku nie zdajesz sobie sprawy z ogromu miejsca, w którym jesteś, więc lecisz na chybił trafił, słysząc jedynie echo swoich kroków, zwielokrotniony dźwięk rozgniatanego przez ciężkie obuwie gruzu i kawałków kafelków. Zatem jesteś gdzieś na końcu tego cholernego labiryntu, znalazłeś już miejsce, w którym postawisz aparat na statywie, gdy nagle pada ci latarka.

DSC08975

DSC08983

Jebana. Latarka. Nie. Świeci.

Walisz w nią, wyjmujesz baterie, które tego samego dnia wymieniłeś, wkładasz ponownie i klikasz przełącznikiem z prędkością kilkunastu trafień na sekundę. Nie chce działać, a ty pozostajesz sam na sam ze swoją wyobraźnią w tych kurewskich ciemnościach.

DSC08533

No i okazuje się, że przez te (tu wstaw liczbę odpowiadającą za prezentowanie twej starości, bądź młodości) lat tak naprawdę nigdy jej nie poznałeś. Swojej własnej, prywatnej głowy. Nagle tworzącej milion czarnych scenariuszy, a gdy faktycznie trzeba działać, bo przykładowo popsuło ci się auto w terenie, albo próbujesz przypomnieć sobie wzór na wyliczenie delty – wtedy zawodzi.


DSC08967 DSC08984

Stoję, nasłuchuję. Co on, zapadł się pod ziemię? Kiepski żart, głębiej się chyba tu już nie da. Naiwnie próbuję uwierzyć, że po kilku minutach mój wzrok przyzwyczai się do ciemności, ale to nie skutkuje, po pięciu, dziesięciu i w końcu piętnastu minutach. Zdołałem dojść do ściany po omacku, cudem nie nadziewając się na któryś z walających się po podłodze kawałków żelastwa.

DSC08973

I co teraz? Mogę próbować szukać, błyskając fleszem w aparacie (bo telefon oczywiście ma 6% baterii i włączenie na kilkanaście sekund flesza tylko bardziej mnie pogrąży, w razie gdybym musiał wzywać służby ratownicze) lecz i tego mogę wyzwalać raz na jakiś czas niczym kiepski stroboskop.

Siedząc tak na swoim plecaku zmieniam pozycję i nagle coś wbija mi się w tyłek. Pacnąłem się otwartą ręką w czoło i pośpiesznie otworzyłem swego nosiciela. Trzepaczka do jajek z przymocowanym sznurem i cała paczka wełny stalowej. Zapalniczka została w kieszeni u mego towarzysza, ale na szczęście to cudo wiele nie potrzebuje, więc przy trzeciej próbie skrobania trzepaczką o ścianę, umieszczony wewnątrz ładunek z wełny zaczyna się iskrzyć. Prawa ręka miota, w lewej ściskam statyw i aparat.

DSC08981

Wskrzeszone w ten sposób iskry lecące przede mnie oświetlają mi drogę i choć po chwili wynoszącej około 30 sekund muszę załadować kolejną porcję mego wybawienia i powtórzyć cały rytuał od nowa, to prę naprzód niczym buldożer.

Nieważne, że wskazujący palec po czwartym miotaniu uwalnia gołe mięso. Jeszcze tego nie czuję, tryb adrenaliny został aktywowany. Teraz liczy się znalezienie partnera. Szósty raz skończyło mi się światło i już sięgam do kieszeni po kolejną porcję wełny, gdy ze zdziwieniem zauważam jasność na końcu jednej z odnóg tunelu. Sączące się ze szczeliny w drzwiach światło pozwala na swobodne poruszanie się po tym odcinku.

DSC08541

Podchodzę powoli do źródła ściskając w skaleczonej dłoni załadowane narzędzie miotające, gotowe w każdej chwili wystrzelić deszczem iskier. Zaglądam, pod ścianą leży mój kompan, źródło światła dochodzi jednak bezpośrednio zza drzwi. Bez chwili zawahania wkraczam do komnaty popychając drzwi metodą „z buta”. Krok naprzód, stąpam po ruchomym podłożu? Pod moją nogą wierzga szaro-rudy ogon lisa, a sam zwierz trzyma w pysku latarkę! Przestraszony wyrywa się i po chwili znika w ciemnościach. Nic dziwnego, w końcu narobiłem niezłego huku tym wejściem, a biedak stał w strefie rażenia. Podnoszę czołówkę kompana, czas zacząć dochodzenie. Minutę później siedzimy obaj w pracowniczej kanciapie na mało stabilnych siedzeniach, tuż przed tablicą z plakatami drużyn piłkarskich z 2000 roku… Okazuje się, że mój towarzysz podczas eksploracji nie zauważył w ciemnościach wystającej rury i uderzył w nią głową, po czym leżał nieprzytomny.

DSC08950 DSC08954 DSC08958 DSC08964

Pozostaje sprawa lisa.

Dlaczego LIS, drapieżnik, miałby rezydować w opuszczonych podziemiach, w samym środku miasta? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, jesteśmy mu jedynie wdzięczni za to, że skierował latarkę w odpowiedniej chwili na szczelinę. Gdyby nie on, trudno byłoby mi odnaleźć towarzysza w tym labiryncie.

Co za przeżycie. Będąc tak głęboko* pod ziemią, można dojść do przeróżnych zakamarków swego umysłu. Zwłaszcza, gdy z rury, o którą przypadkiem się oparłeś dochodzą jakieś stłumione skrzypienia i brzdęki… Brr, oddech wielkiego miasta.

DSC08969-Edit

Miejsce stanowczo zrobiło na mnie wrażenie, a jeszcze bardziej zaskoczył mnie fakt, że powierzchnia budynków naziemnych, nijak się ma do tego, co znajduje się kilka metrów niżej. Ciekawe, ile podobnych perełek istnieje w Warszawie…

DSC08970

DSC08539


*biorąc pod uwagę położenie, bo porównując głębokość z jakimiś kopalniami wypada to wręcz śmiesznie.